środa, 14 lipca 2010

Trudna nocna droga

Z Turbacza ruszyliśmy czerwonym szlakiem na Kiczorę, a później zielonym na Bulanową Kapliczkę w kierunku Przysłopa. Pod Turbaczem spotkaliśmy znowu to samo stado owiec i bacę, tym razem na posterunku z wielkim reflektorem. Psy ujadały. Nagle z ciemności wybiegły trzy szare stworzenia, kształtami przypominające wilki. Adrenalina podskoczyła. Ręce same sięgnęły po nóż. Na szczęście były to tylko te psy, które pilnowały owiec zamknięte uprzednio razem z podopiecznymi.


Porozmawialiśmy chwilę z bacą informując go, gdzie słyszeliśmy szarych braci. Po wymianie uprzejmości, ruszyliśmy w dalszą drogę. Długo szliśmy przez las, monotonia. Znowu deszcz, czasem wiatr, poślizgi.

VII

Gdy trafiliśmy w końcu na zielony szlak, okazało się że miejscami nawet była bardzo przyjemna droga, wyłożona balami drewnianymi. Balsam dla umęczonych nóg. Droga dłużyła się niesamowicie. Raczej się w tym czasie do siebie nie odzywaliśmy. Ewentualnie zakrzyknięte przekleństwo świadczyło o wywrotce, lub poślizgnięciem cudem obytym bez złamania.

Jakimś nieziemskim fartem nic sobie nie złamaliśmy, trochę tylko się potłukliśmy.

POKONYWANIE ODLEGŁOŚCI TO PRZYNAJMNIEJ DLA MNIE KWINTESENCJA PRZETRWANIA. POSIADAJĄC WIEDZĘ O ODLEGŁOŚCIACH I SWOICH MOŻLIWOŚCIACH MOGĘ PODEJMOWAĆ TRAFNIEJSZE DECYZJĘ.
DROGA NIE BYŁA TAK MĘCZĄCA, PRZYNAJMNIEJ DLA MNIE. MIMO MOKRYCH STÓP, PODESZWY MOCNO SIĘ TRZYMAŁY ŚLISKIEJ POWIERZCHNI. DZIĘKI TEMU MOŻNA BYŁO NARZUCIĆ SOBIE MOCNE, DOBRE TEMPO. MARSZ POZWALAŁ MI SIĘ ZAGRZAĆ I PRZYZNAM IŻ POSTOJE BYŁY DLA MNIE NAJGORSZE. MIĘŚNIE STYGŁY A POTEM MUSIAŁY SIĘ NA NOWO ROZGRZEWAĆ. 10-15 MINUT NA GODZINĘ MARSZU TO OPTIMUM, JEŻELI NIE MA DODATKOWYCH WZNIESIEŃ I WYSIŁKÓW, NIE POWINNO SIĘ STAWAĆ. TO PRZYNAJMNIEJ MOJA OPINIA.


Gdy doszliśmy do żółtego szlaku byliśmy przemoczeni, głodni, poobijani, męczeni. W sumie dziwię się dlaczego ten szlak jest żółty. Ja bym go przemalował na czarny. Droga prowadziła na przebój. Albo przekraczało się zwalone drzewa, albo szło po kolana w potoku, bądź po prostu wpadało w dziurę. Gałęzie co chwila chciały urwać twarz. Przebojowe.

Natknęliśmy się na coś co świeciło na jasnozielone. Wydawało się nam, że to kamienie zabraliśmy je ze sobą. Teraz trzymam w ręku kawałek drewna i za cholerę nie chce świecić. Zobaczymy czy w nocy się uaktywni.

DREWNO ROZKŁADANE PRZEZ RÓŻNE MIKROORGANIZMY STAJE SIĘ PRÓCHNEM, ZAŚ EFEKTEM UBOCZNYM TYCH PROCESÓW JEST FLUORESCENCJA. OTO CAŁA TAJEMNICA. DROGA BYŁA STROMA I WYMAGAJĄCA. MOŻNA NIĄ BYŁO IŚĆ NA DWA SPOSOBY. BRNĄĆ W SPŁYWAJĄCYM BŁOCIE LUB ZBIEGAĆ PO STROMYCH BOKACH WĄWOZU. JA PREFEROWAŁEM TĄ DRUGA OPCJĘ. BYŁA NADER EKSCYTUJĄCA I POZWALAŁA SPRAWDZIĆ ILE SIŁ JESZCZE ZOSTAŁA NA KARKOŁOMNE MANEWRY W SKRAJNIE NIESPRZYJAJĄCYCH WARUNKACH. ZOSTAŁO MI ICH JESZCZE SPORO.
W SUMIE, GDYBYM NIE ZNAŁ TEJ DROGI TO NIE PROPONOWAŁBYM JEJ NIKOMU W TYCH WARUNKACH.


W dalszym ciągu padało, gdy Grzegorz zapytał mnie czy wolę drogę łatwiejszą (czyli po asfalcie na który trafiliśmy), albo szybszą. Wybrałem wersję: jak najszybciej w domu. Determinowane to było moim złym samopoczuciem. Wtem wbiliśmy się w las na górską dróżkę wyścieloną kamieniami, pochyłą o jakieś 40-45 stopni. Nogi jęknęły niemo. Zaczynało się robić jaśniej...

Przy asfaltowej drodze spotkaliśmy mega podbiał. Zdjęcie poniżej obrazuje to, czego słowa nie opiszą. Pomimo zmęczenia, musieliśmy zrobić kilka fotek.

MATKA NATURA POTRAFI ZASKOCZYĆ.



cz VIII

Choroba mnie rozłożyła, Grzegorz też zaczął czuć się źle. Myśleliśmy, że to koniec przygód na ten wyjazd ale doszliśmy do wniosku, że zostaniemy w domku jeszcze jakiś czas ćwicząc rozpalanie ognia, naszych metod przyrządzania jedzenia na ognisku itd.

Wracając do tego co pisałem wcześniej - w nocy drewno znowu świeciło.

UDAŁO SIĘ PRAKTYCZNIE ZASTOSOWAĆ UMIEJĘTNOŚCI KRZESANIA OGNIA. ROZPALIŁEM WSPANIAŁE OGNISKO ALE TYLKO DLATEGO ŻE WOJCIECH ZGROMADZIŁ MI SPORĄ ILOŚĆ BRZOZOWEJ KORY. Z RACJI MOKREGO PODŁOŻA ROZPALILIŚMY OGIEŃ NA PLATFORMIE PONAD ZIEMIĄ. PATENT ZDAŁ EGZAMIN. UPIEKLIŚMY OBIAD ZARÓWNO "TRADYCYJNIE", NAD OGNIEM JAK I PIECZONE W ŻARZE, OTULONE LIŚĆMI BRZOZY. PIECZENIE NA PEWNO POPRAWIA ZNACZĄCO SMAK POTRAW LECZ TRACI SIĘ SPORO CENNEGO TŁUSZCZU (CHYBA ŻE BĘDZIE SIĘ GO ZBIERAĆ DO JAKIEGOŚ
POJEMNICZKA) ZAŚ WSZELKIE RODZAJE GOTOWANIA NA PARZE ZACHOWUJĄ PEŁNE 100% WARTOŚCI ODŻYWCZYCH CHOĆ SMAK JEST NIE TAK ZACHĘCAJĄCY. CHOROBA I MNIE DOPADŁA.


Poniżej wrzucam parę zdjęć, między innymi trumniaki w których poszedłem do sklepu (wracałem już boso bo obcierały niesamowicie), żeby nie iść w mokrych butach. Kolejne zdjęcie to kawałek świecącego drewna które zabrałem ze sobą oraz rozpalanie ognia itp.













~StuQ
~Grzegorz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz