wtorek, 15 czerwca 2010

Koniec I wyjazdu

Dzień drugi w Gorcach był dniem odzyskiwania sił i prac przy domu.
Pierwszą czynnością było ubranie mokrych butów i zejście do sklepu.
W porównaniu do poprzedniego dnia, był to spacer. Do wspaniałego azylu z dziesiątkami pysznych frykasów na półkach było bagatela trzy i pół kilometra.




Zakupiliśmy rzeczy zarówno podnoszące morale jak i niezbędne. Przyprawy, chleb (białe, ciepłe, pachnące pieczywo wprost z piekarni), nieco słodyczy i sporo napojów. Po czym, objuczeni zdobyczą, ruszyliśmy z powrotem.

Przejście tych siedmiu tysięcy metrów było dosyć wymagające. Odciski i zmęczenie dawały o sobie znać.
Ledwo zdążyliśmy z zakupami. Niebo zasnuło się chmurami poczęło kropić. W domku nie było bieżącej wody, więc należało albo iść do strumienia i wrócić z garnkami albo skorzystać z deszczu.
Kawałek sznurka zawiązany w odpowiednim miejscu skutecznie oszczędził nam noszenia garnków z wodą.

Reszta dnia upłynęła nam pod znakiem odpoczynku. To ważne żeby odnowić siły kiedy ma się taką możliwość, zaś w dziczy, nie przeć do przodu jak szalony. Takie tempo sprawi tylko iż wieczorem padnie się byle gdzie i byle jak. Samobójstwo.

Dzień trzeci był wcale ekscytujący. Dobre, posilne śniadanie zdecydowanie potrafi postawić na nogi. Postanowiliśmy rozruszać nogi, dlatego ruszyliśmy na spacer po okolicy. Boso. Doskonały masaż dla nóg.







Powędrowaliśmy w stronę sąsiedniej doliny, Forędówek, po czym zeszliśmy do potoku i z jego nurtem wróciliśmy do domku.





Ponownie trzeba było się zająć myciem oraz kucharzeniem.

Wreszcie nastąpiło nieuniknione. Rozpadało się na dobre, co więcej, wraz z deszczem zaczął spadać grad wielkości paznokcia.





Postanowiliśmy skorzystać z okazji. Kiedy tylko grad zelżał, wykąpaliśmy się w strugach deszczu.

Wieczorem opad nasilił się, co pozwoliło nam zbierać litr wody (jakże czystej) w przeciągu 15 minut. Posprzątaliśmy po sobie w domku i przygotowaliśmy do drogi. Plan był nad wyraz prosty. Po godzinie 22 wyszliśmy w kierunku Nowego Targu.





Droga była długa i męcząca oraz nad wyraz... nudna. Oprócz pierwszych dwóch godzin, kiedy to szliśmy przez góry, reszta wędrówki zamykała się w stawianiu nogi za nogą po szarej strudze asfaltu. Im bliżej świtu tym mniej było rozmów i żartów, świat zaś blakł ze zmęczenia.







Żeby nie było zbyt smutno znowu zaczęło padać. Mały sklepik na dworcu autobusowym w Nowym Targu był niesamowitym zjawiskiem.
Złapaliśmy PKS do Krakowa i ruszyliśmy w drogę powrotną.



~Grzegorz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz