piątek, 28 maja 2010

W dół i w górę

Stojąc na Bukowinie Waksmundzkiej usłyszeliśmy odległe pomrukiwanie burzy. Burczała jak niedźwiedź przedzierający się przez las w drodze do potoku.



Zdecydowani na szybkie pokonanie potężnego leja źródliskowego doliny Łopusznej, postanowiliśmy zejść na dół doliny, by potem wydostać się po drugiej stronie stoku. Droga na około zajęła by nam o wiele dłużej, i wcale nie powiodła by nas bliżej celu.


Szybko pokonywaliśmy drogę w dół, w kierunku doliny kiedy w błocie dostrzegliśmy ślady...
Przyznam, nie jestem żadnym wybitnym znawców śladów ale w grę wchodziło tylko jedno zwierzę. Odbita w błocie łapa była wielka jak moja dłoń zaś leśny mieszkaniec chodził lekko zawijając je do środka, mając cały czas wysunięte pazury.

W Gorcach niedźwiedzie nie są częstą sprawą. Widziałem już nieraz ich ślady, lecz sprzed kilku lat, w postaci odrapanych drzew czy z relacji leśników z Parku Narodowego. Teraz mieliśmy przed sobą ślad sprzed mniej niż 24 godzin. Wcześniej padało więc woda by zniszczyła to znalezisko.


Perspektywa spotkania niedźwiedzia nie przerażała nas zbytnio. Był dzień, do zachodu słońca daleko. My zaś byliśmy pełni optymizmu, sił i zachowywaliśmy środki ostrożności. Robiliśmy sporo hałasu i bynajmniej nie szliśmy za zwierzęcym tropem.

Tuż przed dnem doliny Łopusznej dopadł nas nagły opad. Deszcz spadał gęsto, grubymi kroplami. Taki deszcz nigdy nie trwa bardzo długo dlatego nie zwalniając tempa dotarliśmy na samiutkie dno gdzie czekała nas kolejna przeszkoda. Droga w dół doliny była niemożliwa do przebycia. Najwyraźniej woda podmyła nawierzchnię i pracowały tam koparki i spychacze. Nie chcąc wchodzić w szkodę i przeszkadzać, poszukaliśmy innej metody, która leżała nie dalej niż rzut kamieniem od nas.




Zawalone drzewa były więcej niż wyraźnym zaproszeniem. Szybko przedostaliśmy się nad nurtem. Deszcz ustał, zaś my raźnym krokiem zaczęliśmy wspinać się pod szczyt Wyszniej. W czasie drogi przez las zdobyliśmy dwa, solidne kije. Zawsze się przydadzą.

Polana Centyrz była gęsto upstrzona szałasami, z czego skwapliwie skorzystaliśmy. Odpoczęliśmy pod suchym okapem małej stajenki. Sprawdziłem mapę i skorygowałem kurs na szczyt Wysznej. Ruszyliśmy dalej.


Tuż pod granicą lasu stała spora koliba. Koło wejścia wiatr poruszał kilkoma szmatami, na drewnianej podłodze leżały stare buty. Ponad framugą przybita była rogata czaszka barana która spoglądała na nas ponuro pustymi oczodołami. Niepokojący widok.

Posililiśmy się idąc w górę. Nie chcieliśmy tracić już czasu. Przedarliśmy się przez młodniak i rychło minęliśmy szczyt Wyszniej i rozpoczęliśmy kolejną drogę w dół, tym razem aby przedrzeć się pod Suchą.


W połowie drogi na Suchą, dotarliśmy na szeroką drogę. Szlak Papieski prowadzący na południe i zachód, na przełęcz Knurowską. Zadecydowaliśmy jednak że zmienimy plan. Zejdziemy zboczem do osiedla Bartosówki, zaś potem, dnem doliny dojdziemy na Ustrzyk.

Droga była monotonna w porównaniu do poprzedniego etapu wędrówki. Noga za nogą, za nogą, za nogą i tak przez kilka kilometrów. Jednak nic co piękne nie trwa więcej. Znowu dogonił nas deszcz. Delikatna mżawka, lecz jednak trzeba było nałożyć na siebie niezbyt suche kurtki.

Wreszcie, na zakręcie zamajaczył austro-węgierski mostek. Początek drogi Knurowskiej prowadzącej do Nowego Targu. Zakręt zdobiła tablica w kilku językach wyjaśniająca historię tego traktu oraz jakie pojazdy poruszały się za jego sprawą przez góry. W pewnym momencie moje spojrzenie padło na portret młodego, uśmiechniętego mężczyzny.
-Pradziadek?


~Grzegorz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz