niedziela, 12 grudnia 2010

Notka i wyjaśnienia

Brak internetu to świetna sprawa.
Nikt się nie dobija na maila, nikt nie przerywa słuchania muzyki. Nikt także nie pomoże, a wszystko trzeba załatwić samemu. Budujące.
Odzyskałem internet, więc mogę dodać jakiś wpis.


Długi weekend.
12-14 listopada odbył się pod znakiem wędrówki.
Wraz z grupą harcerzy z 16KDH oraz z moim bratem (również zapalony turysta) mieliśmy spędzić cztery dni w Gorcach (ja tylko trzy, w Krakowie zatrzymały mnie obowiązki)
Może to i lepiej bo miałem dotrzeć na własną rękę. Pasowało mi to. Lekki plecak, śpiwór, krzesiwo, nóż i woda. Do tego ubrania na zmianę. Sama rozkosz.
Zdesantowałem się już tradycyjnie - Nowy Targ. Wskoczyłem w autobus do Kowańca i rychło stanąłem pod początkiem zielonego szlaku. Korzystając z okazji zebrałem nieco żywicy oraz rozpałki. Warto zbierać ją zawsze i wszędzie.
Złapałem dłuższy oddech, włączyłem stoper i ruszyłem.

W tym miejscu, spora dygresja.
Tak. Cały czas łazimy po Gorcach i opisujemy z godną pochwały skrupulatności wycieczki którym podołałby przeciętny człowiek, których zasięg zamyka się w kwadracie 30x30 kilometrów. To dosyć żałosne. Czuje się w obowiązku podać wyjaśnienie.
Z Wojciechem doszliśmy do pewnego konsensusu w tej kwestii. Jako student nie mam tak dużo wolnego czasu ile by się zdawało. W tygodniu jest go sporo, jednak zajęcia tak mi wypadły że muszę być na uczelni w piątek do 16.30, a w poniedziałek zacząć o 10. Każdy dłuższy wypad odpada.
Przyznam też że w wakacje dosyć opieszale zbieraliśmy się do jeżdżenia. Głównie się dokształcaliśmy z literatury i filmów. Wojciech pracował, ostatnio zaś miał operację. Nijak się ruszyć.
Dlatego mamy plan. Do wiosny będziemy pracować nad kondycją oraz umiejętnościami które trzeba umieć zrobić nawet w nocy, deszczu... Choćby w oku cyklonu.
Rozpalenie ognia, tropienie zwierzyny, zbieranie rozpałki, rozpoznanie jadalnych roślin, znajdowanie i oczyszczanie wody... Można by wymieniać długo. Mamy sporo czasu. Lepiej nie narzucać sobie zbyt wielkiego tempa.
Zdrowie można stracić w sekundę i być kaleką do końca życia właśnie przez brak przygotowania.
Wracam do opowiadania.

Szybkim krokiem wędrowałem wzwyż, mało kto mnie wyprzedzał. Większość osób o tej porze wracało z Turbacza. Mieli powody, pogoda nie była najlepsza. Turbacz był skryty w chmurach.
W palce gryzł mróz, kałuże były zamarznięte. Po drodze minąłem szczęśliwą parę rodziców z dwójką dzieci. Wszyscy ubrani jak najbardziej odpowiednio, cieszyli się swoim towarzystwem oraz wycieczką. Rzadki widok. Wymieniliśmy uprzejmości i ruszyliśmy w przeciwne strony.
Nieco dalej wyznaczyłem sobie na kompasie azymut i zszedłem ze szlaku.
O ile na szczytach wył wiatr z potępieńczym zawodzeniem, to ledwo sto metrów niżej - Pośród połamanych drzew i wysokich zarośli było niepokojąco cicho.
Każdy mój ruch zdawał się być niesamowicie głośny, jakbym stał na teatralnej scenie.
W takich miejscach człowiek czuje się bardzo mały i kruchy.
Po bardzo ostrożnej wędrówce po śliskich pniach, zdradzieckich wykrotach i innych, ciężkich przeszkodach, udało mi się dotrzeć do koryta potoku. Droga nim była o wiele łatwiejsza choć wcale nie prosta. Wciąż musiałem borykać się z połamanymi drzewami oraz śliskimi kamieniami. Utrzymywałem dobre tempo.
W takich miejscach, przerażająco odludnych, czułem że bez odpowiednich umiejętności człowiek nie powinien schodzić do takich miejsc. Oczywiście nie mówię o sytuacjach ekstremalnych.
Zaczynało się zmierzchać, zaś jedyną moją informacją był fakt że potok skręcał w pewnym miejscu wprost na południe. To był znak że miałem opuścić wodną drogę. Było już ciemno.
To właściwie był koniec czegokolwiek godnego uwagi i zanotowania. Podążyłem za kompasem i dotarłem do szlaku, który doprowadził mnie do drogi. Z Nowego Targu do Ochotnicy, pod sam domek, szedłem pięć godzin i pięć minut.
Reszta dnia upłynęła bez jakichkolwiek atrakcji. Harcerze byli tak zmęczeni po zeszłym dniu że do wieczora się nudziłem.

Sobota... Standard. Ruszyłem do sklepu wraz z jednym z harcerzy. Szybko to nawet zeszło. Po śniadaniu (około 11 dla nich) ruszyliśmy aby omówić podstawy leśnej wiedzy - zbieraniu wody.
Mimo moich oczekiwań, harcerze nie wykazywali specjalnego zaangażowania. Przebrnąłem przez cygańskie studnie, torebki skraplające i destylatory. Przypadkowo znalezione ognisko pozwoliło wyłożyć nieco wiedzy o wykorzystaniu takich śladów, zarówno do tropienia jak i bardziej praktycznych celów.
Później zabraliśmy się za przygotowanie ogniska. Zebrałem harcerzom sporą garść doskonałej rozpałki i dałem moje stare krzesiwo aby poćwiczyli rozpalanie ognia.
Ja sam zabrałem malutkie gniazdo z traw i brzozowej kory. Zapaliłem je od pierwszego skrzesania. Towarzystwu także się w końcu udało. Ognisko po chwili pięknie się paliło. Opału było na trzy noce.
Może to delikatna przesada ale... Cóż. Najważniejsza zasada. 3xP. Przygotowania-Przygotowania-Przygotowania...
Chciałem żeby to ognisko było perfekcyjne i takie było. Ustawione na platformie nad mokrą ziemią, z dostępem powietrza i ekranami odbijającymi ciepło.
W końcu zabraliśmy za przygotowanie obiadu. Moją działką był niekwaszony chleb. Przygotowałem mieszankę, dodałem bakalie i cynamon. Wyszedł świetnie.
Kuchnia obozowa jest super.

Niedziela... Znowu późno się zebrali. Trzeba było wracać. Na przystanku okazało się że jeden z harcerzy musi być wcześniej w domu, zaś autobusy do Nowego Targu zostały odwołane. Najbliższy był za cztery godziny i minut czterdzieści-pięć.
Decyzja. Biorę jego plecak i pędzimy na drugą stronę górskiego grzbietu, w kierunku ruchliwej drogi między Szczawnicą a Nowym Targiem.
Udało się. Po dwóch godzinach z ogonkiem byliśmy w busie. Trzy godziny po starcie z Ochotnicy, Bartek był w autobusie do Krakowa.
Ja zaś poczekałem na resztę, która podążała naszym śladem (zostawialiśmy dla nich znaki patrolowe)
Nic specjalnego już się nie wydarzyło. W sumie bardzo lekki wyjazd.

~Grzegorz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz